top of page

intercontinental bajers

Wybaczcie, że wpisy tak rzadko się pojawiają, ale tempo ostatnich dni było zabójcze :-) Poprawię się jednak. Obiecuję. Dotarłem wreszcie do Indii i tutaj pobędę w jednym miejscu 8 dni, tak aby nadrobić wszelkie zaległości.

Zostawiłem Was ostatnio w momencie, gdy po balandze z Mr. Farajem poszliśmy spać. Znaczy się ja poszedłem. Mr. Faraj jeszcze musiał spełnić swój małżeński obowiązek w sypialni :-) chłop ma zdrowie :-) Zapytał czy będę oglądał jeszcze TV, ja na to, że nie i może wyłączyć. A on, zamiast to zrobić, ustawił mi czasowy wyłącznik na 40 min i przełączył na kanał muzyczny. Sprytny, pomyślałem :-) Niestety nic to nie dało, bo byli tak głośno, że nawet koncert Behemota by nie pomógł :-) na szczęście skończyli o wiele szybciej niż w 40 minut. Ach te męskie ego!

Następnego dnia po przebudzeniu zobaczyłem, że Mr. Faraj i jego Morel są już na nogach i szykują śniadanie. Oczywiście na dywanie. Skład ten sam co w Teheranie. Tylko bez rozmów o sensie życia. Zero angielskiego. Morel szybko zjadła i zamówiła taksówkę by zdążyć do pracy. Zostaliśmy z Mr. Farajem sami. Napisał do mnie Mahdi, który bardzo chciał mnie poznać i oprowadzić po Esfahanie. Pomyślałem że będzie to lepsza opcja niż zwiedzać Esfahan ze Strażnikiem Rewolucji, który nie dość, że nie gada po angielsku, to swoją posturą i wyglądem będzie wszystkich odstraszał. Tylko jak to wytłumaczyć Mr. Farajowi? Wymyśliłem najpierw, że podobam jego numer Mahdiemu i niech on zadzwoni i wszystko wytłumaczy. Zadzwonił. Mr. Faraj się zdziwił, że nieznany numer, ale mu powiedziałem, że friend, my friend. Miałem nadzieję, że zrozumiał. Odebrał. Rozmowa była dosyć sztywna. Po 5 minutach zakończył ją. I zero komentarza. Piszę więc do Mahdiego co ustalili. Że spotkamy się dopiero w piątek rano. Była środa. No ok. Skoro tak. Mr. Faraj pokazał, że się musimy zbierać. Jak już wychodziliśmy z domu nagle zmienił zdanie i kazał mi zabrać swój plecak do samochodu. Wydawało mi się, że jest urażony bo chciałem spędzić ten czas w Esfahanie z jakimś Mahdim, a nie z nim. Zabrałem plecak i pojechaliśmy do centrum. Zatrzymaliśmy się przy moście nad wysuszonym korytem rzeki. To był jeden z tych sławnych 30 kilku mostów Esfahanu. Robił wrażenie. Mr. Faraj do kogoś zadzwonił więc ja sobie chodziłem i fociłem okolice. On jak ochrona w ciemnych okularach, w marynarce chodził za mną. Po jakiejś chwili powiedział mi, że zaraz tutaj przyjedzie Mahdi i on mnie oprowadzi po mieście. Ooooo. Niespodzianka. Rzeczywiście po jakichś 30 minutach przyjechał Mahdi z kumplem. Lekko się zdziwiłem. Stało przede mną dwóch pryszczatych licealistów, a w dodatku jeden z nich, Mahdi, ze sporą nadwagą. Takie dwa nerdy :-) zaczęli rozmowę z Mr. Farajem. Po chwili Mahdi mówi, że Mr Faraj się pyta czy coś się stało i czy mam jakiś problem, że nie chce z nim już spędzać czasu. Odpowiedziałem, że nie mam żadnego problemu tylko fajnie by było zobaczyć miasto z kimś kto mówi po angielsku. Aha! Wsiedliśmy w czwórkę do samochodu i pojechaliśmy w kierunku centrum. Po 15 minutach dotarliśmy chyba na miejsce, bo zatrzymaliśmy się na poboczu drogi. Mr. Faraj powiedział mi, że dzisiaj do niego przychodzą koledzy i będą grali na fletach i pewnie mi to będzie przeszkadzało wiec najlepiej jak tą noc spędzę w hotelu. Tak delikatnie mi dał do zrozumienia, że czuje się urażony. Podziękowałem mu za gościnę, zabrałem plecak i poszedłem z moimi licealistami do hotelu, który był obok. Całkiem przyjemny. Wolna była tylko jedna dwójka i do tego tylko na jeden dzień, ale się tym nie przejmowałem. Najwyżej zadzwonię do Mr. Faraja lub znajdę inny hotel. Chłopaki byli lekko zestresowani. Mahdi mówił lepiej po angielsku, Aliz natomiast wolał mówić Mahdiemu co ten ma powiedzieć lub spytać mnie! Poszliśmy coś zjeść. Do jakieś taniej knajpy, bo moi przewodniczy urwali się ze szkoły i nie mieli za dużo przy sobie pieniędzy. Po rozmowie z Mr.Farajem rano myśleli, że dopiero się spotkają ze mną za dwa dni. A oczywiście mi nie pozwolili płacić, bo jestem ich gościem. Poszliśmy zatem na kebab :-) Po drodze dowiedziałem się, że podczas porannej rozmowy telefonicznej Mr. Faraj był bardzo oschły i służbowy. Chłopcy się przestraszyli. A jak drugi raz zadzwonił i powiedział że mają jednak przyjechać to Mahdi poszedł jeszcze szybko do domu się przebrać żeby wyglądać jak porządny muzułmanin czyli bezkształtnie i szaroburo. Niestety Aliz mieszkał zbyt daleko żeby zrobić to samo. Jedyne szaleństwo jakie ja widziałem w jego ubiorze to była koszula nieschowana w spodnie tylko wystająca spod swetra. Hmmm. Bad, bad muslim :-) Ale jak zaczęli rozmawiać na żywo z Mr. Farajem to strach im przeszedł, bo to jest naprawdę cool guy. Po jedzeniu jeszcze spotkaliśmy się na chodniku z kumplem Mahdiego i Aliza, podobno zdobywcą wszystkich dziewczęcych serc. Niby przechodził przypadkiem akurat tamtędy, ale wiedziałem od nich, że tez mnie chciał poznać. Rzeczywiście w porównaniu z moimi przewodnikami wyglądał normalnie. Przystojny chłopaczek, bardzo dobrze mówiący po angielsku, w tym samym wieku co Mahdi i Aliz czyli 18 lat. Widać w nim było pewność siebie i lekką zarozumiałość. Swoich kolegów ignorował i rozmawiał tylko ze mną. Doradzał co i gdzie zobaczyć :-) po 15 minutach rozmowy powiedział, że musi już iść bo zajęcia się zaczynają i się pożegnał. Mahdi tez powiedział, że musi spadać, ale Aliz ze mną zostanie, bo ma zajęcia później, a potem Mahdi wróci i przejmie pałeczkę. Powiedziałem im jednak, że ja musze trochę odpocząć w hotelu i najlepiej jak się zobaczymy dopiero następnego dnia. Im tez to było na rękę, bo następnego dnia mieli cały dzień wolny, a zajęcia dopiero o 17tej. Pożegnaliśmy się, a ja poszedłem do hotelu i zasnąłem w 5 minut. Cztery noce pod rząd spałem po 3-4 godziny. To musiało się tak skończyć w końcu.

Przebudziłem się przed zachodem słońca. Pomyślałem, że szkoda marnować czasu na spanie i trzeba się powłóczyć samemu po mieście. Wreszcie! Nie przeszkadzało mi w ogóle towarzystwo moich irańskich gospodarzy przez te wszystkie dni, ale ja jednak jestem indywidualistą. Lubię być sam a towarzystwo mieć tylko w wyznaczonych przeze mnie granicach :-) poszedłem więc się powałęsać. Oczywiście zacząłem od koryta wyschniętej rzeki. Tak naprawdę to ona nie była wyschnięta tylko raczej zamknięta. Na zimę ją zamykają tamą, bo są problemy z wodą w mieście, Tworzą sobie taki zbiornik rezerwowy. Słynne mosty Esfahanu wyglądają znacznie lepiej gdy pod nimi płynie woda, no ale chodzenie po dnie wyschniętej rzeki też ma swój urok. Potem ruszyłem w kierunku głównego placu Esfahanu o zajebiście trudnej nazwie. Naqsh-e Jahan Imam Sq. Nie umiałem jej zapamiętać. Przy tym placu, który w czasach szacha służył do gry w polo, mieści się pałac oraz dwa czy trzy meczety. Największy z nich to Masjed-e Shah. Po zachodzie słońca niestety był zamknięty. I do tego jeszcze remontowany. No ale trochę się jeździło po świecie i zna się zasady. Zawsze trzeba znaleźć nisko opłacanego strażnika przybytku i wszystko da się załatwić :-) Tak tez było i tym razem. Za cenę 20 zł miałem cały meczet pogrążony w ciemności tylko dla siebie. Cudownie było się przechadzać po nim słysząc tylko echo moich kroków. Tak się tam zapomniałem, że mój strażnik również zapomniał tylko że o mnie. Pozamykał wszystko na trzydzieści spustów i nie mogłem z niego wyjść. On sam tez zniknął. Jednak po 15 minutach poszukiwań udało mi się go znaleźć. Znowu byłem wolny ;-) i zmęczony. Wróciłem piechotą do hotelu i znowu padłem.

Następnego dnia młodzież irańska po mnie przybyła o 9tej :-) Zabrali mnie taksówką w to samo miejsce gdzie byłem wczoraj po zmroku. W dzień wyglądało inaczej. Nie lepiej, nie gorzej, inaczej. Po drodze dowiedziałem się kilku fajnych rzeczy o Iranie. Np. o tym, że syn ajatollaha Chomeiniego został zabity przez reżim, bo bano się jego ambicji politycznych. Że jego najstarszy wnuk prosił Amerykanów o inwazję na Iran i oswobodzenie go z rąk islamskiej teokracji. Że ludzie przestali wierzyć w boga patrząc na to co w jego imieniu się wyrabia. Że wszyscy udają. Że jak nie masz w rodzinie albo wśród znajomych akhoonda czyli kogoś w rodzaju księdza to trudno ci jest znaleźć dobrą pracę, bo wymagane jest polecenie właśnie przez osobę duchowną. Że po Esfahanie krążą białe vany, które zbierają z ulicy źle ubrane kobiety i jak już są pełne to jadą na posterunek i je spisują i grożą poważniejszymi sankcjami w przypadku recydywy. Że Strażnicy Rewolucji to szaleńcy, którzy jak dostaną rozkaz to zrobią wszystko. A tak poza tym to Mahdi i Aliz chcą zostać lekarzami i wybierają się na studia medyczne. I że uczą się w szkole średniej gdzie nie ma dziewczyn, bo te chodzą do osobnej szkoły. I stąd pewnie te pryszcze na twarzy :) I to był chyba większy dla nich problem życiowy niż islamska rewolucja. Bo po kilku godzinach rozmów wreszcie się otworzyli i powiedzieli mi żebym ich nauczył jak się podrywa dziewczyny, bo oni nie umieją. Hahaha. Zapytałem się skąd wiedzą, że ja potrafię to robić. Oni na to, że mam tyle pięknych modelek wokół siebie więc pewnie wiem. A poza tym to już trzy czy cztery razy idąc ze mną ulicami słyszeli jak dziewczyny w ich wieku lub trochę starsze mijając mnie rzucały pod nosem teksty w stylu: mam ochotę Ci obciągnąć, chcę zjeść Twojego kutasa. W farsi. Mruczące coś pod nosem dziewczyny rzeczywiście widziałem, ale przecież nie wiem co one sobie tam mruczą. Nie znam farsi czyli perskiego. A szkoda :-) Podobno im też bije, bo hormony nie śpią a separacja płci w tym wieku boli. Ogólnie boli. Po pierwsze dziewczyna musi być dziewicą inaczej jej żaden facet nie poślubi. Nie jest lekko. Ale przecież zrobienia loda to nie seks jak mawiała mi pewna bogobojna dziewica w Polsce. No i jest przecież jeszcze seks analny, który tez seksem przecież nie jest. Grunt to żeby być dziewicą :-) zlitowałem się nad chłopakami i trochę im poopowiadałem. W sumie powinienem takie warsztaty zorganizować w Polsce. Hahahaha. Albo Iranie :-)Trzeba przyznać, że moi ledwo pełnoletni przewodnicy postawili się drugiego dnia. Oczywiście mówienie, że się nie zgadzam, że tak nie można, że ja przecież mam pieniądze, nie pomagało. Wszędzie jeździliśmy taksówkami, nawet mi bryczkę wynajęli żebym mógł się przejechać po placu. Czułem się jak w Krakowie. Na koniec zaprosili mnie do super restauracji, której nazwy nawet nie pamiętam, ale naprawdę była ekstra. Dużo jedzenia, urozmaicone, pełno ludzi. Trochę to przypominało ekskluzywną jadłodajnię niż restaurację, taki tam był ruch. Zjadłem przepyszne biryani i cos co się nazywa khoresht mast, lokalną potrawę, która jest traktowana jako deser, ale słodka nie jest. Po polsku można ją nazwać wołowym jogurtem. Smakowało to jak egzotyczny kogel mogel. Ze sporym dodatkiem szafranu, który jest podobno najdroższą wagowo przyprawą świata, a Iran jest światowym potentatem w uprawie tejże rośliny. Dzień był piękny, ale dobiegł końca. Pożegnałem się z Mahdim i Alizem i wróciłem do hotelu. Umówiliśmy się następnego dnia w południe, bo do tej godziny musiałem opuścić hotel.

Następnego dnia o 12tej jednak chłopcy się nie pojawili. Czekałem do 12:30 i nic. Nie odpowiedzieli tez na moje wiadomości. Smutno mi się zrobiło, ale i w tym znalazłem pozytywną stronę. Będę mógł sobie siąść gdzieś w kawiarni i popisać bloga. Tak też zrobiłem. Efektem była moja pierwsza relacja. Zastanawiałem się czy opublikować blog przed wylotem czy po wylocie z Iranu. Jednak stwierdziłem, że popadam w paranoję. Wrzuciłem go do sieci na chwilę przed złapaniem taksówki na lotnisko. W międzyczasie napisał Mahdi, że byli u mnie w hotelu o 13tej a mnie już nie było. No trudno, mówiłem 12ta. Na lotnisku nic ciekawego się nie wydarzyło. Ostatni raz spojrzałem na Legendarnych Bliźniaków i odleciałem z tego jakże internującego kraju z cudownymi ludźmi, których tak bardzo polubiłem. Pewnie jeszcze tu wrócę, ale już na dłużej :-)

Za chwilę czekał mnie Dubaj.


Wyróżnione posty
Ostatnie posty
Archiwum
Wyszukaj wg tagów
Nie ma jeszcze tagów.
Podążaj za nami
  • Facebook Basic Square
  • Twitter Basic Square
  • Google+ Basic Square
bottom of page