top of page

jestem Gareg, z Lachestanu

Nie spodziewałem się, że bycie ambasadorem może być takie ciężkie. Jak ten Tony Halik to wytrzymywał nie mam zielonego pojęcia. Siedząc w autobusie gdzieś pomiędzy Teheranem a Esfahanem mimo wszystko się uśmiecham wspominając ostatnie trzy dni. W sumie nie było tak źle. Przecież wciąż żyję :-) Ale może tak od początku :-P

A początki były nudne. Nocne sprzątanie przed wyjazdem, poranny autobus do Berlina, trzy godziny czekania na swój lot i przyglądania się wszystkim z nudów. Nienawidzę czekać. Robienie czegoś na ostatnią chwilę? Tak, to ja :-) upatrzyłem sobie niemieckich policjantów. Wyglądają tak śmiesznie i tak mało swoim wyglądem budzą respekt, że przypomniał mi się tytuł jednej niemieckiej piosenki. „Deutsche Polizisten: Gärtner und Floristen”. Hitler z takimi Niemcami nawet z Polską by sobie nie poradził. A propos Polski i Polaków to jakżeby inaczej obsługa na lotnisku w dużej mierze jest polska. Jesteśmy jak szarańcza. Albo wirus ;-) Ostatnio w Norwegii jechałem PeKaeSem, zgubiony portfel w Londynie odnalazł się u Joanny z Biura Rzeczy Znalezionych lotniska Luton, a tym razem w Berlinie pani mi piękną polszczyzną pozwoliła buty zostawić na nogach podczas security checku. Na tym jednak fory się skończyły. Wysłała mnie na dodatkową kontrolę czy czasem nie miałem styczności z materiałami wybuchowymi :-)

Lot do Aten równie nudny. Chociaż nie. Podczas podchodzenia do lądowania wpadliśmy w takie turbulencje, że ludzie krzyczeli jak w Disneylandzie na rollercoasterze. Jak samolot spadał było AAAAA, jak się unosił to było UUUUU. Pewnie bym się z tego pośmiał gdyby mi też trochę straszno nie było :-P Wylądowaliśmy jednak wzorowo. I dopiero na lotnisku w Atenach coś mnie w końcu zaciekawiło. Po pierwsze bramki do samolotów do Teheranu i Tel Awiwu były obok siebie, przy czym pierwsza była do Iranu. Biedni Żydzi musieli się przedzierać przez tłum czekających na odlot Irańczyków. I to tacy fajni, w myckach, z pejsami. O dziwo wszędzie było przepraszam, proszę, dziękuję, żadnych wrogich spojrzeń. Hmmm. W sumie staram się walczyć ze stereotypami, a sam im ulegam i się dziwię takim normalnym zachowaniom wśród podobno śmiertelnie wrogich sobie narodów. No nic. Nauczka. Ledwo przeszedłem nad tym do porządku dziennego a tu drugi stereotyp obalony. Połowę czekających na samolot do Teheranu stanowiły kobiety, z urody wyglądały na Iranki. Tylko jedna z kilkudziesięciu miała chustę na głowie. Hmmm. Pomyślałem, że chyba znowu przesadzam dziwiąc się temu. Obiecałem sobie, że już nie będę, że już nic mnie nie zdziwi. Jak bardzo się myliłem!

Do Teheranu z Aten leci się niecałe cztery godziny. Dlaczego z Aten? Bo Aegean miał bileciki do Teheranu z Berlina za 350 zł. W jedną stronę. W dwie wychodziło jakieś 420zł. Tylko, że ja nie miałem zamiaru wracać ;-) Kiedy konsul się mnie zapytał podczas rozmowy w sprawie wizy dlaczego chcę jechać do Iranu, a ja mu odpowiedziałem „bo tanie bilety były” to mu oczy ze zdziwienia prawie z orbit wyszły ;-) Ale prawdę powiedziałem. Zawsze szukam tanich biletów w ciekawe miejsca, gdzie nie spotkam tabunu Polaków, Rosjan czy Niemców :-P Czasami się ma przecież dosyć swojej rodziny, że o sąsiadach nie wspomnę :-P Separacja dobrze służy zdrowiu psychicznemu!

Cały lot studiowałem Lonely Planet. Tak bardzo, że nie zauważyłem że wylądowaliśmy. I jakie było moje zdziwienie gdy podniosłem głowę znad tabletu i rozejrzałem się dookoła. Żadna z wcześniej widzianych kobiet nie miała odkrytych włosów. Wszystkie się zabandażowały chustami. Hijab to nie był, ale jednak coś :-P

Podczas transferu autobusem do budynku lotniska nagle usłyszałem polską mową. Tu też?? Okazało się z podsłuchanej rozmowy, że chłopaki tak jak ja skorzystali z tanich biletów. Ja milczałem jak grób, żeby nie wydać swej słowiańskości. Na szczęście zatrzymali całą czwórkę przy kontroli paszportów, bo coś im się tam nie podobało. Nie zobaczyłem ich już więcej! Czekając na swój plecak skontaktowałem się z Farshadem, moim gospodarzem w Teheranie, poprzez aplikację, której wcześniej nie znałem, a którą używa podobno cały Iran czyli Telegram. Farshad już czekał na mnie przy wyjściu. Ufff. W sumie leciałem do Iranu nie mając nic ogarniętego, bo zaufałem gościowi, którego poznałem przez Instagram. Była 3:30 nad ranem.

Farshad przyjechał na lotnisko ze swoim kuzynem Omidem. Pierwsze wrażanie bardzo pozytywne. Oboje byli w swoich późnych latach 20tych. Farshad ruchami i sposobem mówienie trochę podpadał mi pod geja, a znowu chudy i wytatuowany Omid sprawiał wrażenie totalnego luzaka. Tylko Farshad mówił dobrze po angielsku, Omid za to się starał bardzo. Wsiedliśmy do zdezelowanego Peugeota i ruszyliśmy w drogę do oddalonego o ponad 30km Teheranu. Od razu poczułem do nich mega sympatię. Jeszcze na lotnisku nie pozwolili mi w ogóle nieść swojego plecaka i torby ze sprzętem. Gdy powiedziałem, że chcę kupić irańska kartę sim, a okazało się, że nie można płacić dolarami tylko rialami to Farshad sam za nią zapłacił. Niestety mój ukochany operator wciąż blokuje telefony simlockiem i karta okazała się bezużyteczna. Podczas drogi chłopaki zaczęli opowiadać, że pewnie wiem, iż Iran to straszne państwo, ale co innego rząd, a co innego ludzie. Że zobaczę, iż tutaj nic nie jest takie jak się ludziom spoza Iranu wydaje. Po jakichś 15 minutach jazdy zobaczyłem po prawej stronie coś co wydawało się wielkim złotym meczetem. Farshad wyprowadził mnie z błędu: „To mauzoleum tego dupka Chomeiniego, to przez niego to wszystko” Nienawiść pomieszana ze smutkiem. A miałem już się niczemu nie dziwić. Podczas reszty drogi dowiedziałem się jeszcze kilku innych rzeczy. Np. tego, że Farshad od dwóch lat próbuje być fotografem i na tym zarabiać. Dla zarobku głównie wykonuje fotografię produktową, bo przecież dziewczyn sobie tu nie pofoci. Oprócz tego modeluje 3D i maluje. Omid znowu głównie zajmuje się muzyką. Zbiera też instrumenty muzyczne z różnych stron świata. Oboje jednak pracują dorywczo wszędzie żeby przeżyć.

Po 45 minutach jazdy dojechaliśmy do domu Farshada. Przywitał nas jednooki kot, jednak wbrew pozorom nie był to kot perski, tylko zwykły dachowiec. Oko stracił w boju. Farshad mieszka ze swoimi rodzicami i siostrą w 80m mieszkaniu urządzonym w stylu „perskim” czyli mnóstwo ornamentów, zdobień, wiszące girlandy, głowa jakiegoś muflona na ścianie, miecze perskie. Oprócz kota nikogo w domu nie było. Omid tez gdzieś pojechał i powiedział, że zaraz wróci. Mówimy o godzinie 4 nad ranem! Ledwo żyłem, bo całą poprzednią noc sprzątałem, a potem cała ta podróż. Nic to! „Chcesz się czegoś napić?”. Wody! Farshad idzie do lodówki i wyciąga butelkę Absoluta i nalewa mi do szklanki. Moje oczy wyszły z orbit chyba, bo F. się zaśmiał. To tylko woda powiedział. Zaprowadził mnie do lodówki, a tam w rządku wszystkie możliwe odmiany Absoluta i kilku innych wódek. A w nich woda! Zaczęliśmy rozmowę. Oczywiście o Iranie i fotografii. O braku możliwości zarobku, o braku uregulowań dotyczących praw autorskich, o niemożności fotografowania kobiet itd. Farshad dodatkowo jeszcze dostał ostatnio wyrok za fotografowanie w miejscu niedozwolonym. Za blisko robił zdjęcia kwatery głównej Sepah, który to skrót oznacza Armię Strażników Rewolucji Islamskiej. Żeby zapłacić karę musiał sprzedać wszystkie swoje obiektywy. Pieprzony Chomeini! Po godzinie wpadł Omid. Przywiózł przenośnego Harman/Kardona, jakiś sok i butelkę wódki. Pomyślałem: znowu woda. Jednak tym razem się pomyliłem. Omid przyniósł własnej roboty Arak, bo przecież w kraju gdzie alkohol jest totalnie zakazany nie mógłby kupić tego w sklepie. Arak to tutejszy bimber 40-80 procentowy, produkowany ze sfermentowanego zacieru ryżowego lub daktylowego z dodatkiem melasy z trzciny cukrowej. Smakuje trochę jak greckie ouzo. Salamati Greg! co można przetłumaczyć na zdrowie Greg. I tak jedna szklaneczka, druga, trzecia. Zrobiła się 7 rano. W międzyczasie chłopaki wyciągnęli maryśkę i sobie popalali. Ja byłem w szoku. Byłem w Iranie!!!! W jednym z najbardziej policyjnych krajów na świecie. Totalny zakaz alkoholu i narkotyków. Za to tutaj nie dostaje się mandatu, za to idzie się do więzienia, a w skrajnych przypadkach jest się skazywanym na śmierć. Don’t worry. W Iranie nic nie jest takie jak się wydaje. Rząd swoje, a my swoje. Oni tylko pilnują spraw politycznych, na całą resztę przymykają oko. Hmmm. Skoro tak to salamati!!! W ciągu długich rozmów Persów z Polakiem przy wódce dowiedziałem się, że jestem z Lachestanu, że Fuck Khomeini, że w Iranie nie da się inaczej żyć if you don’t smoke weed everyday:-P że moje modelki są takie piękne i że tutaj takich nigdy nie widzieli, że oni są Persami i są otoczeni przez tych „wybuchowych” Arabów z każdej strony. W końcu o 8 rano powiedziałem dość. Czas przynajmniej dwie godzinki się przespać. Farshad zaprowadził mnie do sypialni, chyba rodziców, wskazał królewskie łoże w stylu perskim i powiedział, że to wszystko dla mnie :-P zasnąłem w minutę.

Obudziłem się po 3 godzinach. Szkoda spać gdy ma się tylko 6 dni w tym dziwnym i interesującym kraju. Farshad właśnie wychodził po jakieś zakupy na śniadanie. Omid wciąż spał na podłodze. Czas na poranna toaletę. Ubikacja w domu F. była w stylu azjatyckim, czyli załatwia się kucając do dziury w posadzce, na narciarza. Podobno jest to bardziej naturalna pozycja jeżeli chodzi o anatomię człowieka niż siedzenie na „tronie”. W domu jest to całkiem spoko, ale problemy występują gdy musisz się tak załatwić w publicznych toaletach. Przynajmniej dla mnie! Gazety sobie nie poczytasz :-) wrócił F. z perskim chlebem, rozłożył chustę na dywanie i zaczął szykować śniadanie. Ogólnie bardzo dużo rzeczy Irańczycy robią na swoich perskich dywanach. Oczywiście buty się ściąga przed wejściem do domu, a w samym domu chodzi się na bosaka. Jedzą, siedzą, śpią na podłodze, pewnie seks tez na podłodze uprawiają :-) przynajmniej nie skrzypi :-) czułem się z tym fajnie. Tradycyjne domowe śniadanie w perskim domu, na podłodze, z kilkoma rodzajami sera, miodem, sadzonymi jajkami, perskim chlebem, słodką herbatą i mlekiem od krowy. Wszystko było takie dobre, a szczególnie ten chleb w kształcie długich placków, że trudno było się powstrzymać od jedzenia mimo, że się już głodnym nie było. Jedliśmy, a obok Omid wciąż odsypiał zarwane noce. I znowu rozmowy dotyczyły tego jak się żyje w Iranie. Nie wiem czy wiecie, ale Teheran słynie na całym świecie jako stolica chirurgii plastycznej twarzy, a nosów w szczególności. Większość dziewczyn tutaj miała operację nosa i jest to tak modne i pożądane, że noszenie plastrów na nosie po operacji jest powodem do dumy i oznaką lepszego statusu. Dla mnie to znowu stoi w sprzeczności z islamską rewolucją. Allach przecież dał nam takie, a nie inne nosy, a to że Irankom dał trochę garbate to cały w tym ich urok! Strażnicy Rewolucji tym jednak się nie zajmują! Farshad zażartował, że jakby Iranki tak samo chętnie jak „nose job” robiły „blow job” to Iran byłby piękniejszy :-D Tak nam płynął czas na rozmowach. W międzyczasie Omid się obudził, przyjechał Farhad, przyjaciel Farshada i Omida wyglądający jak irańska odmiana Dana Blizeriana i w 5 minut mieszkanie wypełnił zapach zioła. You can’t live in iran if you don’t smoke weed everyday. Zrobiło się jeszcze bardziej wesoło. Koło 15tej Farhad pojechał do domu a my z F. i O. pojechaliśmy obejrzeć most zaprojektowany przez 23latkę, a przy okazji spotkać się z rodziną Farshada w kawiarni. A rodzina okazała się bardzo liczna. Nagle zebrało się jakieś 12 osób. Każdy oczywiście był zainteresowany mną, Polską i tym jak mi się podoba w Iranie. No i oczywiście moimi zdjęciami, które większość z nich widziała po raz pierwszy. Nie mogło się też obyć bez zgadywanki ile mam lat :-) O dziwo jedna z dziewczyn pomyliła się tylko o rok. Farshad musiał służyć za tłumacza, bo oprócz właśnie tej dziewczyny nikt po angielsku nie mówił. Poznałem mamę F., kuzynów, kuzynki. Wszyscy bardzo mili, wyluzowani, chusty u dziewczyn na głowie tylko tak żeby były, jednym słowem fajne towarzystwo. Padł pomysł żeby pójść do kina 4D i postrzelać do zombie. Why not! Idąc przez park, nagle zauważyłem, że dziewczyny się chowają w jakimś budynku. Mówimy tu o kobietach w okolicach trzydziestki. Farshad wytłumaczył mi dlaczego. Pokazał samochód czegoś w rodzaju policji. Nazwał ich watch dogz. To taka specjalna policja pilnująca poprawności ubioru. Głównie kobiet. Znienawidzona podobno przez wszystkich. Jeżeli kobieta jest ubrana niepoprawnie, czyli widać jej włosy spod chusty lub ubranie za bardzo pokazuje figurę kobiety to się taką delikwentkę spisuje i dostaje mandat i ostrzeżenie, że następnym razem będzie surowiej. A wszystkie moje towarzyszki miały tzw bad hijab! Samochód przejechał i wszystko wróciło do normy. Strzelaniem do zombie nieźle się ubawiłem. Szkoda ze takiej atrakcji nie ma w Warszawie. Pożegnaliśmy się i pojechaliśmy tym razem do Omida do domu. Mieszkanie jeszcze większe, w lepszej dzielnicy. W środku siostra Omida malująca dziewczynę. Okazało się że jest wizażystką i dziewczyna ma dzisiaj urodziny i szykuje się na imprezę. Gdy wyszła w ciągu kilku minut do zapełnił się gośćmi. Część z nich już znałem, bo to Ci sami z którymi zabijałem zombie. Takie doświadczenie zbliża więc na stół znowu wjechał Arak. Tym razem w kartonie po soku. Na stole stała tez butelka wody mineralnej. Ktoś zapytał czy piję a ja, że później i nalałem sobie pełną szklankę wody. Wszyscy dookoła nagle spojrzeli dziwnie na siebie, a potem zaczęli się śmiać klepiąc mnie po plecach pełni podziwu. Okazało się że w butelce po wodzie mineralnej też był Arak. A ja walnąłem sobie jego pełną szklankę. Więc rada dla tych którzy odwiedzą kiedyś Iran. Pamiętajcie: w butelkach od wódki znajdziecie zawsze wodę, natomiast w butelkach po wodzie często jest Arak. Impreza się rozkręciła, śmiechy, kłótnie, porównywanie życia w Iranie do życia w Polsce, narzekanie na ichni rząd, policję, brak wolności, wspólne zdjęcia. Na imprezie były trzy dziewczyny, wszystkie ładne jak na mój gust, ale strasznie oszpecone „upiększaniem się”. Iranki mają tendencję do przesady. W makijażu przede wszystkim. Jest zbyt mocny i nie pasuje do ich ciemnej urody. Do tego włosy, często farbowane na blond albo inne dziwne kolory. To nie pasuje i nie wygląda. No ale podobno takie tu jest poczucie estetyki. Po kilku godzinach wiara się rozeszła zostaliśmy w trójkę plus Farhad, który wpadł pod koniec imprezy. No i melanż trwał dalej. Tym razem bardziej w kierunku palenia niż picia, chociaż jednego i drugiego było pod dostatkiem. Omid zbiera dziwne instrumenty muzyczne więc wyciągnął jakąś aborygeńską tubę i zaczął grać. Brzmiało to świetnie. I tak do trzeciej nad ranem. Wróciliśmy cała czwórką do Farshada, oczywiście samochodami i chłopaki zamiast paść to dalej tańce, hulanki, swawole. O 4:30 odpadłem ja. Padłem na swoje perskie łoże i zasnąłem.

Następny dzień zaczął się tradycyjnie. Śniadanie, dyskusje o życiu (Fuck Khomeini), zioło wylądowało nawet na podobiźnie Ajatollaha na banknocie. If you would smoke weed 30 years ago, you wouldn’t destroy our lives, you fucker :-P A potem postanowienie, że jedziemy w góry. Cel: Shemshak, osada górska popularna wśród zapaleńców sportów górskich. Tym razem jedziemy peugeotem 206 Farhada. Nie wybieramy prostej drogi tylko przez góry. Jeszcze jadąc przez Teheran, chłopaki zaczynają polewać w samochodzie. Nie pije tylko Farhad, który prowadzi. Nie przeszkadza mu to jednak palić zioła J w całym samochodzie pełno dymu, smród trawy i alkoholu, chłopcy się krztuszą, a za oknami mijamy deszczowy Teheran z jego wielkimi obrazami tzw Legendary Twins czyli Chomeiniego i jego następcy, który z nim nie jest w ogóle spokrewniony czyli Chamenei. Obaj wyglądają jednak prawie identycznie stąd Irańczycy sobie żartują z legendarnych bliźniaków. Oprócz ich portretów widać podobizny wybitnych pilotów irańskiego lotnictwa albo męczenników zabitych w obronie rewolucji. Mijamy też siedzibę główną Strażników Rewolucji. Ledwo widoczną w oparach marihuany w samochodzie. Fuck Khomeini!

Cały czas pada. Wyjeżdżamy z Teheranu na wąską drogę w góry. Na drodze pełno kamieni i strumienie błota spływające z gór, ale Farhad daje radę. Już wiem dlaczego pokazywał mi na youtubie filmy z driftingu i wyścigów samochodowych. Jest kierowcą sportowym i jeździ non stop na krawędzi. Biorąc pod uwagę, że pił całą noc, pali zioło wciąż, a ja siedzę z przodu, to jest to prawdziwa jazda bez trzymanki z ta różnicą, że trzymam się wszystkiego co mogę! Ale góry są piękne. Nie widziałem w życiu takich dziwnych kolorów. Brąz, zieleń, turkus plus biel śniegu. Boskie. Jedziemy przed siebie aż się ściemnia. Omid mówi, że powinienem spróbować słynnej irańskiej potrawy zwanej kalapache robionej z głów jagniąt w wywarze z tychże. Podobno śmierdzi jak mało co. Akurat jako kupowaliśmy jakieś chipsy w sklepie, ktoś przyniósł właścicielowi w misce kalapache. Wygląda to na pierwszy rzut oka jak nasze flaki. Flaków nigdy do ust nie wziąłem i chyba kalapache też sobie odpuszczę. Omid mówi, że pojedziemy do ojca jego najbliższego przyjaciela który jest dla niego też jak ojciec. Omid stracił rodziców jak był mały, mieszka tylko z siostrą. Zetem jedziemy do jakiejś wioski 20 km od Teheranu. Drzwi domu otwiera mężczyzna w wieku ok 60 lat poruszający się z balkonikiem. Miał operacje na biodro i nie może jeszcze chodzić. Po bardzo ciepłym powitaniu się z Omidem i tylko troszkę mniej wylewnym ze mną i Farshadem sadza mnie w kuchni przy stole, sam siada naprzeciw i zaczynamy rozmowę. O Lahestanie, o Iranie, o rewolucji, o tym że wszystko poszło nie tak. Miał takie trudne imię, że nie zapamiętałem go, ale kazał się nazywać K1 (keyone). Będę go nazywał tutaj Mr.K. Zatem Mr.K okazało się, że jest emerytowanym pułkownikiem irańskiego lotnictwa, do tego również służył w Sepah. I oczywiście na sam początek dostałem Arak do popicia, a potem w trakcie dyskusji piwo, również robione przez gospodarza. Rozmawialiśmy o sytuacji w Syrii i o tym jak ona jeszcze co najmniej przez 10 lat się nie zmieni, o utrzymywaniu tzw drogi południowej do Hezbollachu w Palastynie. O tym, że Obama był do dupy, bo był za miękki i USA powinny już dawno tu zrobić porządek. O tym, że Irańczycy szanują Amerykanów, że nie są jak ci durni Arabowie. I mówił to wszystko gość który był jednym z aktywnych uczestników rewolucji islamskiej i akcji z zakładnikami w ambasadzie USA w Teheranie. Powiedział jednak, że oni nie walczyli o taki Iran, że władzę przejęli psychole i zrobili z tego kraju obóz koncentracyjny z zasadami rodem ze średniowiecza. Że ludzie przestają wierzyć w boga widząc co robi się w jego imię. Jednak przyznanie się do niewiary grozi tutaj egzekucją. Natomiast udawania, że się jest wzorowym muzułmaninem i popiera się rząd skutkuje zawsze lepszą pracą, karierą i ogólnie lepszym życiem. Więc odgrywają swoje role. Jak w Polsce za komuny. Mr.K powiedział, że jeżeli czegoś potrzebuję lub chcę to on ma wszędzie kontakty ze starych czasów i jest w stanie wszystko załatwić. Uparł się, że mi przedłuży wizę do 60 dni żebym nie musiał tak szybko wyjeżdżać z Iranu. Wystarczy telefon. Wytłumaczyłem mu, że niestety już mam pokupowane bilety i jestem umówiony więc nie mogę tyle zostać w Iranie i że następnego dnia jadę do Esfahanu. To on na to, że musi gdzieś zadzwonić. Po 10 minutach rozmowy powiedział, że załatwił mi opiekę w Esfahanie. Jego przyjaciel, jeden z wyższych oficerów Sepah w tymże mieście zaopiekuje się mną. Odbierze mnie z dworca czy też z lotniska, ugości u siebie w domu lub załatwi hotel, pokaże mi miasto i ogólnie jakby mi coś się działa to mam tylko zadzwonić do niego i podać telefon osobie, która będzie coś miała do mnie!! WOW!!. Tego się nie spodziewałem. Gość w Esfahanie nazywał się Mr. Faraj. Wyobrażacie sobie?? Ja, ateista, grzesznik, fotografujący półnagie kobiety, liberalny w światopoglądzie będę ochraniany w Iranie przez Strażnika Rewolucji Islamskiej. Ta armia podlega tylko Ajatollahowi Chamenei czyli wielkiemu przywódcy Iranu. Religijnemu przywódcy, który tu ma władzę absolutną. Premier, prezydent to tylko wykonawcy. Jego armia ma dbać o czystość rewolucji, ma niszczyć w zalążku wszelkie objawy łamania praw szarjatu. Podczas protestów kilka lat temu związanych z wyborami prezydenta podobno zabijali wszystko co się ruszało. Żeby nie marnować amunicji to po prostu rozjeżdżali ludzi ciężarówkami. I członek takiej organizacji miał być moim opiekunem!!! Mr.K jednak powiedział, że to dobry człowiek i nie mam się czego obawiać. Więc przestałem :_P Zjedliśmy szaszłyki, jeszcze trochę pogawędziliśmy i zaczęliśmy zbierać się do domu. Omid znowu bardzo ciepło żegnał się z Mr.K. Oboje się popłakali. Omid zawsze jak przyjeżdża to przywozi mnóstwo jedzenia, gotuje i pomaga Mr.K. Widać szacunek i miłość jaką darzy starszego mężczyznę. To tutaj jest normalne. Szczery szacunek dla osób starszych, opiekowanie się nimi. Tego w Europie nie widać w taki sposób. Po tych ciepłych pożegnaniach pojechaliśmy do domu Farshada. Farhad i Omid pożegnali się ze mną na dole. Następnego dnia wyjeżdżałem, więc już ich miałem nie zobaczyć. Smutno się zrobiło, bo polubiłem bardzo obu mimo tego krótkiego czasu. Na górze w mieszkaniu zastaliśmy ojca F. Przyjechał z południa Iranu na chwilę. Następnego dnia jechał dalej. Jest stolarzem. Był zmęczony wiec padł na kanapę i zasnął. Ja z F natomiast znowu zaczęliśmy gadać o fotografii. F. pokazał mi swoje zdjęcia. Ma chłopak to coś co czyni że jego fotografie są fajne. O 5tej poszliśmy spać. Znaczy ja poszedłem bo F. musiał jeszcze zrobić jakiś projekt. Rano śniadanie, tym razem z mamą, która wróciła do domu (pewnie spędziła te trzy noce u rodziny). Okazało się że F. kupił mi bilet na autobus. Powiedziałem mu, że tak nie można, że się z tym źle czuję. A on na to, że jestem w Iranie, to jest tutaj normalne. Jeżeli jesteś czyimś gościem to on zrobi dla Ciebie wszystko. Wychodziło na to, że mój cały pobyt w Iranie będzie mnie kosztował 0zł. Po 13tej pojechaliśmy taksówką na dworzec autobusowy. Oczywiście nie mogłem za nią zapłacić. Za to wymieniłem 40 funtów w kantorze. Dostałem za nie 1 900 000 riali. To jakieś 200 zł. Tutaj jednak rzadko posługują się cenami w rialach. Częściej używają tomanów czyli riali z obciętym jednym zerem. Ceny w sklepach często są podawana wlasnie w tomanach. A już na 100% gdy się mówi o cenach to zawsze są to tomany. Tak więc za 40 funtów dostałem 190 000 tomanów. I znowu podając cenę nie wymienia się tysięcy. Czyli dostałem 190. Kawa kosztuje 6 czyli 6000 tomanów lub 60000 riali. Banknoty są zawsze w rialach!

Przykro mi się było żegnać z Farshadem. Pokazał mi Iran jakiego sobie nawet w marzeniach nie wyobrażałem. I zrobił to bezinteresownie, po prostu żeby móc mnie poznać. Jedyne co mogłem zrobić to zaprosić go do Polski wraz z Omidem i Farhadem. Niech trochę zobaczą jak Lahestan wygląda. Wyobrażenie panujące w Polsce jest takie, że każdy muzułmanin to terrorysta, że to ciapaci, kozojebcy, zacofańcy a my to jesteśmy wyższą kulturą. Nie ma nic bardziej mylnego. To raczej my powinniśmy się wstydzić naszej kultury, naszego wychowania naszych priorytetów i ksenofobii. Dlatego mam nadzieję, że chłopaki wybiorą się do Polski i pokażę im ją już trochę lepszą nawet dzięki tej relacji. Autobus ruszył i zostawiłem F. samego z tyłu. Zaczynał się kolejny etap podróży. Esfahan, dawna stolica Imperium Perskiego. Około 7 godzin drogi komfortowym autobusem z siedzeniami jak w business klasie.

Pierwsze 3,5 godziny nic się nie działo. Za oknem pustynia lub góry, autobus do połowy zapełniony. W połowie drogi zatrzymaliśmy się na postój. Zapytałem kierowcy jak długo będziemy tutaj stali. Nie zrozumiał ni w ząb. Wyszedłem i skierowałem się do dużego budynku ze sklepami i restauracją żeby poszukać WiFi. Dostałem sms, że mi Orange ściągnął SimLock. Od Farshada dostałem sim kartę z 3GB internetu więc chciałem ją aktywować, ale do tego potrzebowałem WiFi. Idąc do tegoż budynku zobaczyłem, że patrzy na mnie moja sąsiadka z autobusu na którą już wcześniej zwróciłem uwagę bo była drobna, ładna i naturalna, bez mocnego makijażu i zafarbowanych włosów. Uśmiechnęła się i kiwnęła żebym podszedł. Na powitanie powiedziała, że autobus będzie stał 20 minut i jak chcę to mogę jej towarzyszyć w trakcie tej przerwy. Mówiła dobrze po angielsku. Jeżeli ładna kobieta oferuje mi swoje towarzystwo to ja nigdy nie odmawiam. Nawet pomimo, że jedyną częścią ciała jaką widziałem była twarz i oboje znajdowaliśmy się w państwie gdzie rozmowy samotnych kobiet z nieznajomymi mężczyznami są oficjalnie zakazane. Chwilkę pogadaliśmy, standardowe grzeczności. Po 20 minutach wróciliśmy do autobusu. Monir zapytała czy nie chciałbym usiąść koło niej w autobusie. Byłem w szoku. Oficjalnie kobiety nie mogą siedzieć obok mężczyzn w pociągach czy autobusach. Miejsca sprzedaje się tak żeby nigdy nie było takiego przypadku. A tu proszę. Przypomniałem sobie, że miałem nie dziwić się już niczemu w Iranie. Przeniosłem się na siedzenie obok Monir. Następne 3 godziny podróży już były ciekawsze. Iran to ludzie, nie widoki lub zabytki, chociaż te też są piękne. Okazało się że Monir jest inżynierem melioracji i że studiowała we Włoszech przez dwa lata. Zapytałem dlaczego wróciła tutaj. Bo ludzie w Europie są zimni. Po tym co przeżyłem do tej pory w Iranie, rozumiałem ją. Okazało się, że nie ma męża i tak jej dobrze. Woli to niż pójść w niewolę. Kobiety w małżeństwie są skazana na mężczyznę i jego widzimisię. Jeżeli trafi się burak to mają przerąbane do końca życia, bo one nie mogą wystąpić o rozwód. Tylko ich mężowie. Opowiedziałem jej swoją historię i to, że jadę do Esfahanu nie mając nic ogarniętego oprócz obietnicy Mr.K, że będzie tam na mnie czekał Mr. Faraj, który niestety nie zna w ogóle angielskiego. Monir zaoferowała pomoc. Że zadzwoni i wszystko uzgodni i poczeka ze mną po przyjeździe aż mnie Mr. Faraj nie odbierze. Ci ludzie tutaj są niemożliwi. Oczywiście wymieniliśmy się numerami telefonów i zaprosiłem Monir na kawę w Esfahanie. Gdyby miała czas i ochotę.

Gdy dojechaliśmy na miejsce Monir zadzwoniła do Mr.Faraja i powiedziała, że już jestem. Po 15 minutach zjawił się on. Jeżeli Farhad wyglądał jak Dan Blizerian to Mr. Faraj był Danem Blizerianem. Z wielką czarną brodą i bicepsami wielkości mojego uda wyglądał jak wojownik króla Dariusa podczas wojen z Grekami. Pożegnałem się z delikatną Monir i poszedłem z nim do samochodu. Tam już czekała jego żona Morel. Najpierw ustaliśmy swoje imiona. Zostałem Mr. Gareg bo jakoś nie umiał mnie nazywać Gregiem, że o Grzegorzu nie wspomnę. I tak ja, Strażnik Rewolucji i jego żona ruszyliśmy przez miasto. Mr. Gareg, eat?? Yes! Ok Mr Gareg. Pojechaliśmy coś zjeść. Powiedziałem, że szaszłyk czy kebab będzie ok. Zrozumiał. W trakcie jazdy jego żona polewała do kubków plastikowych z butelki po coca coli Arak. Do zapitki dała energetyki. Przed każdym wychyleniem kubka Mr Faraj odmawiał mantrę: salamati Mr Gareg, salamati Mr. Faraj and salamati Morel. Wypiliśmy tak z pół litra w ciągu 20 minut jazdy. Zatrzymaliśmy się przy jakimś straganie z szaszłykami. Mr. Faraj zamówił po dwa szaszłyki z kurczaka i po jednym z jakiegoś innego mięsa, wziął to na dwie tace i pojechaliśmy dalej. Ja siedząc z przodu jadłem sam co chwila dostając kubek z arakiem, a Mr. Faraj był karmiony i pojony przez swoją żonę. Przed każdym kęsem całował żonę robiąc śmieszną minę :-) cały czas oboje się śmiali i tańczyli do muzyki z radia. Ja w sumie też. Zapytali czy chcę zobaczyć iranian disco. Ja mówię, że chętnie. Wywieźli mnie do jakiegoś lasu. A tam wzdłuż drogi co 20 metrów płonęło małe ognisko a przy nim małe grupki ludzi, obok samochody, fajki wodne, muzyka z przenośnego sprzętu, śmiechy. Ogniska ciągnęły się przez dobrych kilka kilometrów. Zatrzymaliśmy się przy jednym z nich. Podeszliśmy do grupy totalnie nieznanych ludzi w wieku plus minus 20 lat. Mr. Faraj od razu zaczął coś opowiadać, palić fajkę. Kilka razy usłyszałem Lachestan i od razu zauważyłem badawczy wzrok na mnie i śmiechy się wzmogły. Nagle koło mnie pojawiła się dziewczyna, która zaczęła się przytulać i pytać ze śmiechem czy mam już żonę. Gdy odpowiedziałem, że nie zaczęła się przytulać jeszcze mocniej. Podczas wspólnego zdjęcia całej grupy stanęła przede mną lekko wypinając tyłek w moja stronę. Po chwili już nie było to lekko :-P Wkoło śmiechy. Chyba nikt tego nie zauważył. Podszedł do mnie Mr. Faraj więc laska się odsunęła. Mój gospodarz oświadczył, że jedziemy do domu. Jakże miałbym się sprzeciwić Strażnkowi Rewolucji w nocy w Iranie. Droga była długa, bo Mr. Faraj mieszkał na przedmieściach. Zdążył w międzyczasie wypić kolejne pół litra. Zaczynałem obawiać się o swoje życie, ale gość prowadził całkiem przytomnie. Gdy wychodził na chwile do sklepu po jakieś rzecz na śniadanie, jego żona próbowała mówić ze mną po angielsku. Z roześmianej beztroskiej kobiety zmieniała się w smutną i zdołowaną. Mówiła, że chciałby ze mną porozmawiać, ale nie zna dobrze angielskiego. I dla niej ta rozmowa jest bardzo ważna. Że jest smutna i płacze. Zapytałem dlaczego? Ona na to: za życiem, za rodziną. Cos mi ewidentnie chciała przekazać, ale nie umiała. Jak wracał Mr. Faraj to znowu stawała się wesoła i uśmiechnięta. Dojechaliśmy do domu. Mr Faraj nie przestawał pić. Arak z energetykiem. W pewnym momencie wyjął flet i zaczął na nim grać. A potem chodził na rękach. Szok. Koło czwartej poszliśmy spać.

Nie wiedziałem jak będzie wyglądał mój następny dzień.


Wyróżnione posty
Ostatnie posty
Archiwum
Wyszukaj wg tagów
Nie ma jeszcze tagów.
Podążaj za nami
  • Facebook Basic Square
  • Twitter Basic Square
  • Google+ Basic Square
bottom of page